Wyprawa rowerowa do Irlandii, dzień 3. Całą noc padało. Rano, wczesna pobudka, pakowanie i zanim zebrałem rzeczy, złożyłem namiot i spiąłem bagaże na rower, była prawie 9 rano. Prawie byłem gotów gdy pan Helmut podjechał starym oplem i drze się w niebogłosy “das ist maine “. W końcu płynę wyczekiwanym promem, i jazda. Tak po 12km ulewa, już mokry czekam 15min. Po 20km znów przebity przód. Opona jest w fatalnym stanie po szutrach, na szczęście mam łatkę do opon. Kolejną godzinę walczę z pompką, która dziś odmawia posłuszeństwa. Tak jadę i jadę, patrzę a wszystkie sklepy i restauracje pozamykane, no jak się później dowiedziałem mają jakieś święto. Pewna pani wytłumaczyła mi to po angielsku mniej więcej tak: są Święta Bożego Narodzenia, są Wielkanocne no i jest dziesiejsze. I już wszystko jasne. Słońce zaczyna ostro palić, a ja pierwszą stację mam dopiero po 80km. Usta suche, w brzuchu pusto a na tej stacji same pierdoły, nic do jedzenia oprócz czipsów itp. Biorę dużą kolę i wio. Pojawiają się dziś hopeczki, które z moim jucznym rowerem dają popalić nogom. Jeden z odcinków 7km po masakrycznej kostce z prędkością 10km/h mnie wytelepał i wynorał. W okolicy 90km mam megs kryzys, który trwa do ok 140km. W pewnym momencie już chciałem wejść do hotelu na setnym kilometrze, rzucić to wszystko. W jednym bistro pytam: – Co macie do jedzenia? – Lody. – Tylko to? – No mamy wiele smaków. Padłem. Pod koniec dnia lekki deszczyk. Wpadam na pole kempingowe, rozkładam namiot, i już pada, na szczęście jestem suchy w środku namiotu. Przez 2 dni z zamkniętymi sklepami i ograniczonym dostępem do żarcia i wody, miałem wrażenie, że dziś się solidnie odwodniłem. Oby jutro było OK. Trzymajcie kciuki. Gdybyście chcieli wspomóc fundację swoją cegiełką a mi dodali motywacji do dalszej jazdy, wciśnijcie “Give Now” tu. Dzięki. https://give.everydayhero.com/ie/eire19-salkom-pl